
Skręcając w jedną małych uliczek na Grochowie, dostrzegłem znak drogowy ostrzegający, że pod koła mogą wejść jeże, a to, nie wróży nic dobrego. Jak wiemy, z historii jeże są alegorią diabła, który chce ukraść owoce duszy, o czym wspominał Izydor z Sewilli w swoim dziele „Etymologie”. W tym przypadku diabeł może przynieść pecha, a jak wiemy, jeże mają ostre kolce i najprawdopodobniej najechanie na jeża skończyłoby się przebiciem opony, co wiąże się ze sporymi kosztami i wymianą koła na zapasowe, a to też sporo roboty. Tylko że jeże powinny o tej porze ganiać za owadami w lesie, a nie snuć się środkiem ulicy w było nie było Europejskim mieście. Znak mówi nam jednak coś innego i pewnie coś jest na rzeczy. Choć z drugiej strony tylko czekać, kiedy pod tabliczką z napisem „jeże” pojawią się kolejne z napisami: „dziki” „lisy” „kaczki” „sarny” „zające” czy „łosie”, bo te ostatnie też były widziane gdzieś na łąkach nad Wisłą po praskiej stronie miasta. Jednak ktoś chyba nieco zapomniał, że żyjemy w mieście a miasto, jest dla ludzi, a nie dla zwierząt. Te owszem mogą sobie pomieszkiwać w mieście, pod warunkiem, że mają odpowiednią opiekę i pod dostatkiem żarcia a takie miejsce jest tylko w ogrodzie zoologicznym. Zwierzęta na ulicach stanowią jednak zagrożenie i mogą być niebezpieczne lub stwarzać niebezpieczeństwo. Wszystko jest pięknie do czasu, aż nie zdarzy się jakiś wypadek, a to tylko kwestia czasu. Kiedyś wrony obrabiały tylko karoserie i szyby samochodowe, a teraz atakują ludzi. Jak tak dalej pójdzie to, zamiast jeździć na safari do Afryki, będziemy mieli je na co dzień na warszawskich ulicach.
CZYTAJ RÓWNIEŻ:
Zobacz także:
Zobacz także:
Zobacz także:
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie